Kazimierz jest kolorowy, trzeba tylko wiedzieć, w którym miejscu mu się przyjrzeć.
Mój Kazimierz to Kazimierz galeryjny. Trasa kazimierskich galerii zaczyna się dla mnie (zaczynała - należałoby raczej powiedzieć, bo tego miejsca już nie ma) na ulicy Dietla, gdzie pod numerem 53 mieściła się jeszcze niedawno galeria Format. Tu zawsze był życzliwy człowiek, który oprócz stereotypowego "w czym mogę pomóc" chętnie wdawał się w pogawędki, wyjaśniał i cierpliwie wprowadzał w świat krakowskich malarzy. Nie, nie wiem jak się nazywał, ledwo kojarzę wygląd ale dobrze pamiętam aurę ciepła, życzliwości i przychylnego stosunku do odwiedzających jego galerię. Do dziś należy mu się ode mnie 5 zł za katalog którejś z ostatnich wystaw. A galeria miała spory i znaczący dorobek wystawienniczy. Organizowano tu wystawy w ramach festiwalu "Kraków 2000", pokazywano zdumiewające fotogramy Zbigniewa Bajka. Tu można było zobaczyć, nie wyjeżdżając aż do Sanoka, surrealistyczne grafiki komputerowe Beksińskiego. A kogo zresztą ze współczesnych nie można tu było spotkać? Obrzydowski, Folfas, Sobocka, Taranczewscy, Cybis - wszystkich nie sposób wymienić.
Skręcając z Dietla w kierunku Miodowej prędzej czy później znajdziemy się na placyku u zbiegu ulic: Brzozowej, Podbrzezie, Berka Joselewicza i św. Sebastiana.
Sama ulica Podbrzezie warta jest osobnego opisania przy innej okazji. Placyk natomiast jest zaułkiem wyjątkowym nawet jak na Kazimierz. Uroda miejsca została wreszcie zauważona i od jakiegoś czasu przyciąga ludzi mających ambicję stworzenia tu namiastki Montmartre'u. Trattoria ulokowana u wylotu, zieleń małego skwerku, sklepik - komis dla poszukiwaczy staroci. I właśnie na tym placyku otwarta została niedawno nietypowa - jak na Kazimierz - galeria. Nietypowa dlatego, że kazimierskie galerie skupiają na ogół grono przyjaciół, promują artystów na początku ich drogi twórczej. W Raven znajdziemy obrazy Kramsztyka, Meli Muter, Epsteina, Gottlieba, Kossaka, Mehoffera, a ze współczesnych artystów krakowskich - nie spotykane gdzie indziej na Kazimierzu - prace Eugeniusza Muchy, Wańka czy rzadko pokazującego swe prace Allana Rzepkę.
Z Brzozowej podążamy na Miodową, skręcamy - mijając po drodze liczne sklepy ze starociami, antykami i szwarc-mydłem-powidłem - w Estery i już jesteśmy w centralnym punkcie, czyli na placu Żydowskim - Nowym czy Fiszplacu (nazywanym różnie w zależności od osoby opowiadającego - jego związków z tym miejscem i znajomości historii). Tu, przy Estery 16, działa Olympia.
Dla mnie to typowa galeria tej dzielnicy - nastawiona na promocję młodych artystów, nierzadko tuz po dyplomie. Ascetyczne wnętrza, grafika, malarstwo i fotografia. Przejdźcie tędy w sobotnie popołudnie - Olympia to tam, gdzie na schodkach siedzi mała grupka przyjaciół. I nie zrażajcie się kilkoma mężczyznami stojącymi naprzeciwko, przy zamkniętym już o tej porze Endziorze - obie grupy zgodnie współegzystują ze sobą. Co najwyżej najstarszy z tej grupki podejdzie do Was leciutko tylko się chwiejąc i grzecznie poprosi o złotówkę "na bułkę". To taka tradycja tego miejsca - dajcie, a zasłużycie na wdzięczność. Wychodzimy na Józefa - centralną , główną i najciekawszą dla wielu kazimierską ulicę. Zagłębie galerii, galeryjek, antykwariatów, sklepików, knajpek (nie knajp, nie kawiarni, a knajpek właśnie). W każdej młynki, moździerze, naczyńka do parzenia kawy różne, lampy najdziwniejsze. A wszystko to pozwalają wziąć do ręki, dotknąć, pooglądać.
Najbliżej nam do Labiryntu - przy Józefa 15. Niech nas nie zwiedzie kameralność wnętrz tej galerii. Na koncie ma współpracę z licznymi i poważnymi instytucjami, uczestnictwo w wielu prezentacjach artystycznych za granicą i spory dorobek w zakresie promocji sztuki współczesnej. Wystawiają tu nie tylko artyści krakowscy, promocję swych rzeźb zawdzięcza jej na przykład podbieszczadzki rzeźbiarz Piotr Woroniec. Miejscem ciekawszym niż sama galeria jest "przynależąca" do niej kafejka internetowa. Tu wiszą obrazy, które nie mieszczą się w galerii. No, czy jest gdzieś drugie takie miejsce - miłoźnicy netu pod patronatem obrazów?
Zmierzając dalej ulicą Józefa, mijając liczne dziwne i tajemnicze przybytki nazwane przeważnie "galeria" staniemy przed drzwiami miejsca, jakiego nie znajdziemy nie tylko w Krakowie, ale podejrzewam, że w całej Polsce. Gdy już sforsujemy drewnianego strusia strzegącego wejścia z jednej strony i Indianina z drugiej, wchodzimy w świat marzeń, świat ucieczki od rzeczywistości. Kto w dzieciństwie miał w ręku baśnie śląskie z ilustracjami Ociepki wie, o czym piszę. Anioły i święci, feeria barw, brak perspektywy, świat podporządkowany jedynie własnej wyobraźni - galeria sztuki nieprofesjonalnej. I nieodmiennie towarzysząca temu, pasująca do tego miejsca muzyka Buena Vista Social Club. To miejsce, do którego się wraca.
Aby nie znudzić wędrujących wirtualnie "galeryjnym szlakiem" Kazimierza przerywamy wędrówkę, choć przed nami jeszcze wiele magicznych miejsc, w tym galerie znaczące - nie tylko na mapie Kazimierza, ale i Krakowa. Na razie odpocznijmy, popijając kawę, w którejś z knajpek-dziupli na Józefa.
Jako pointa - podsłuchane w jednej z galerii na wystawie fotografii. Fotografie "wodne", "zamglone". Przysłuchuję się rozmowie, z której wynika, że były robione w Indiach.
- Nie widać Indii na tych fotografiach - mówię (faktycznie-nie widać)
- To dobrze słyszę, dość już tych indyjskich fotografii.
Wymieniamy parę zdań.
- Lubię Indie - mówię - i powietrze ma tam inny zapach...
- Tak - śmierdzi - odpowiada mój rozmówca.
- A na Kazimierzu nie śmierdzi?
- Jasne, po co więc się stąd ruszać?
O innych kolorowych miejscach ciąg dalszy, gdy nastąpi, a czytający nie okażą się znudzeni.
013y
|