Kazimierz pełen jest miejsc magicznych, miejsc porażających swoim pięknem, albo tylko przywodzących na myśl dobre wspomnienia, szczególnie tym, którzy dziś na Kazimierzu już nie "są", ale "bywają". Ja też, kiedy pędzę przez Kazimierz (nie potrafię jakoś nauczyć się chodzić powoli), co pewien czas omiatając wzrokiem okolicę doznaję tego szczególnego uczucia ukłucia wspomnienia, myśli przelotnej, miłego skojarzenia...
Przebiegnijmy się razem, dobrze?
Kiedy jestem na Szerokiej, mój wzrok bezwiednie zwraca się w stronę skromnego budynku, dziś noszącego numer 22. To właśnie tu przed wiekami mieszkał i mądrość swą ubogacał słynny żydowski kabalista Natan Spira. Ba, przyjęło się nawet pokazywać okno, pierwsze od prawej na drugim piętrze, gdzie wieczorami widywano sylwetkę mędrca. Siedział przy oknie i studiował Talmud, a kiedy zapadał zmierzch, mędrzec zapalał małą lampkę, której delikatny blask sączył się na ulicę. "Natan pracuje", zwykli wtedy mawiać późni przechodnie na ulicy Szerokiej. Rytuał zapalania lampki powtarzał się codziennie przez wiele, wiele lat. Był, chciałoby się rzec, nieodłącznym elementem ulicy Szerokiej i budynku, gdzie niegdyś mieściła się synagoga "Na Górce" (fragmenty fundamentów zachowały się do dziś). Pewnego dnia światełko się nie zapaliło... Wszyscy, bez zbędnych komentarzy domyślili się, że Natan Spira odszedł. Ale już od następnego dnia inni mieszkańcy kamienicy zaczęli znów zapalać ową lampkę w oknie, by pamięć o wielkim kabaliście trwała i by, ale to już może zwykła plotka, odpędzić złe duchy. Do dziś, gdy tylko zacznie szarzeć, w oknie na piętrze rozbłyska płomień. I biada temu, kto by zapomniał o tym rytuale. Może się to dla niego źle skończyć, ale pozwolicie, że o tych sprawach, a również wiem o nich sporo, nie będę wam tu opowiadał.
Aha, niektórzy mówią, że to wszystko bujda, że Natan Spira wcale tam nie mieszkał, a już na pewno nie w tym oknie błyskało światełko lampki, ale czy wszystko wokół nas musi być takie śmiertelnie realne?...
Kiedy sprowadziłem się na Kazimierz. Nie było tu ani jednego nowego budynku, a i o rewaloryzacji starych kamieniczek zaczęły dopiero ćwierkać kazimierskie wróble. Chadzałem wtedy, a pamiętajcie o tym, że młodość jest durna i chmurna, w pewne magiczne miejsce, by oddawać się tam zgoła nie magicznemu rytuałowi. Chodzi mianowicie o spotkania w gronie mniej lub bardziej znajomych ludzików i spożywanie na placyku przy Ciemnej pewnego wyrobu polskiego przemysłu spożywczego, popularnie zwanego winem owocowym, lub jeszcze bardziej swojsko jabolkiem. Nie przeszkadzały nam ani hotel "Eden", ani restauracja "A la carte", ani nawet chora kasa, a to z tego prostego powodu, że ich tam nie było. Za dnia placyk był we władaniu okolicznych dzieciaków, głownie tych z Wąskiej, i uczniów z jedenastej podstawówki, zaś wieczorem gospodarzami placyku, a musicie pamiętać, że w przewidywalnej okolicy nie było ani jednego pubu, lubo kawiarni, stawali się miejscowi żule, czyli - jak to mawialiśmy - "najlepsza część Kazimierza". Dziś nie wiem, czy to była najlepsza część, ale na pewno najzdrowsza. Klub, klub i jeszcze raz klub, a w nim, jak to w życiu: raz wódeczka, rzadziej browarek, najczęściej jabolek. Siadaliśmy gdzie popadnie i sączyliśmy napoje, wymieniając uwagi na temat złożoności tego świata. Czasem paliliśmy ognisko i piekliśmy w ogniu kiełbaski. Blask ognia, wokół walące się rudery, nabierające w tym świetle przerażających, ale i magicznych kształtów. Jedynymi kompanami, poza naszym klubem, były duchy zmarłych z pobliskiego cmentarza, duchy nieistniejącego narodu, który był kiedyś gospodarzem tych miejsc. Owe duchy, stanowiące w swojej grupie prawdziwego ducha miejsca, dbały zapewne o to, by nikomu z "klubowiczów" nic się nie stało...
Dziś placyk na Ciemnej to już zupełnie inne miejsce, zimne i obce, a mimo to ciągnie mnie, by raz na jakiś czas zrobić tam spotkanie w gronie przyjaciół, połączone, jakżeby inaczej, z degustacją współczesnych jabolków (też bardziej obcych w smaku).
W inne magiczne kazimierskie miejsca, zabiorę was na przechadzkę kiedy indziej, dobrze?
Skksa wysłuchał peteen
Zimą 2002
|