Z Pankiem znaliśmy się z widzenia, jako że obaj byliśmy członkami Związku Polskich Artystów Plastyków. Jednak moja bliższa znajomość z nim datuje się na początek lat 70-tych. W tamtych czasach w miarę często odwiedzałem rejon Starego Sącza i Krynicy. To pierwsze, ważne dla mnie spotkanie miało miejsce w Starym Sączu. Gdzieś tam na uboczu była łąka. Łąka jak to łąka- tu krowa, ówdzie koza, biegające dzieciaki. I na tej łące, w otoczeniu dzieciarni i kóz siedział jakiś facet, rysując. Podszedłem bliżej: Panek rysował (realistyczne) kozy. Przywitaliśmy się, zaczęliśmy rozmawiać. Była tam i jakaś flaszka. Poczęstował kielichem, drugim- finalnie spiliśmy się tak, że powrotu do Krakowa nie pamiętam.
Drugie, zapamiętane spotkanie - w dworcowym barze, nazywanym w tych czasach "Berza". Pamiętam Panka, pamiętam Stanisława Wójtowicza i mnóstwo innych osób. Epizod pewnie nie zachowałby się w pamięci, jako że wszyscy lubiliśmy zakrapiane spotkania, gdyby nie jego finał. Piwa wypiliśmy morze, ale na koniec nie było komu zapłacić. Wyjściem okazała się czyjaś pomysłowość i fantazja. Celowo ściągnięci przez któregoś z nas sokiści (Służba Ochrony Kolei- przyp.mój) "zaaresztowali" całe towarzystwo i problem uregulowania rachunku mieliśmy szczęśliwie z głowy. Picie w owym czasie nastręczało zresztą mało problemów. W takim "Żywcu" na Floriańskiej na przykład. Pić z artystami lubili bywający tu kupcy, tzw. prywatna inicjatywa czy kto tam jeszcze. Nie tylko pić, ale- co było ważne- stawiać. Nie było broń Boże żadnego naciągania, stosunki panowały towarzyskie, a sama obecność artystów nobilitowała stawiających. Lądowało się wtedy o drugiej w nocy u Panka na Szerokiej (numeru nawet nie znam i nigdy sobie nim sobie głowy nie zawracaliśmy, każdy trafiał- no, gdzieś w okolicach tego lombardu na Szerokiej), prowadziło dyskusje o sztuce. Na przykład o erotyzmie w sztuce. Kiedyś, w trakcie takiej zakrapianej dyskusji Panek rzucił temat: miłość końska. Którą to miłość zilustrował nam zresztą od razu cyklem rysunków od aktu poczynając, na narodzinach źrebięcia kończąc. Co by więc nie mówić o naszych ówczesnych imprezach i eskapadach- picie w owych czasach było twórcze. Były więc zarówno spotkania i bale towarzyskie w Związku Artystów Plastyków na Łobzowskiej, entuzjastyczne happeningi jak ten, który Panek do spółki ze Stanisławem Wójtowiczem urządzili podczas wizyty Aznavoura, jeżdżono taksówką do Władka Hasiora do Zakopanego na wódkę. I nieoczekiwane spotkania z tuzami polskiej kultury w miejscach, które wszyscy skrzętnie pomijają milczeniem a u nobliwych i starszych już panów wywołują rumieniec i zażenowanie. Miejskie trasy: Długa- Kleparz- miejsca gdzie tylko młodość, nadmiar fantazji i wypita wódka mogły nas zaprowadzić (co ciekawe, Panek nie miewał kaca). Rejsy po Krakowie ze wspomnianym już Stanisławem Wójtowiczem, z którym okresami bywali tak nierozłączni, że i pomieszkiwali wspólnie, raz u jednego, raz u drugiego. Ale też ich rozumienie sztuki było wspólne.
To chyba wtedy musiał nam opowiadać o swojej pracy w prosektorium w czasach okupacji i rysunkach tam wykonywanych.. O swoim bagażu podczas podróży do Chin, na który składało się wyłącznie 20 paczek "Sportów" na własne potrzeby.
Myliłby się jednak, kto sądzi, że był typem brata- łaty dla każdego. Znał swoją wartość, ale pochlebców szybko wykluczał ze swego kręgu towarzyskiego i często bywał dla nich przykry i obcesowy. Zresztą i przyjaciół potrafił wyrzucić za drzwi, jeśli taki akurat miał nastrój. Zadomowił się na Szerokiej. Łatwo wszedł w kazimierski świat tamtych lat- świat złodziei i tych wszystkich, którzy żyli w ciągłej kolizji z prawem. Bywali u niego, witali się na ulicy. Właściwie wchodzili do niego, kiedy chcieli a on nie obawiał się, że mu coś wyniosą. Po prawdzie to i nie było ani takich kradzieży dzieł sztuki jak dziś, ani też Panek nie miał się czego obawiać, bo z większością był zaprzyjaźniony. Fascynowali go ludzie charakterystyczni, mający to "coś", co potrafił w nich zobaczyć, mimo dziur i łat na ubraniu. Był wyczulony na biedę. A że ze swoich prac utrzymywał się bez problemów (był znany w Niemczech), bywały okresy, że utrzymywał i tych, których akceptował. I to jest inne oblicze Panka. Pełen fantazji artysta, wobec przyjaciół wykazywał wrażliwość i opiekuńczość. Najlepszy okres w jego twórczości to okres opiekowania się chorym na gruźlicę Józefem Gielniakiem (grafik ze środowiska śląskiego, mający za sobą pracę we francuskich kopalniach), z którym połączyła go wzajemna artystyczna fascynacja. Grafiki Panka z tego okresu wysubtelniały.
Mówi się nieraz, że nie dbał o swoje prace. To nieprawda. Było ich tak dużo, że nie miał cierpliwości ich selekcjonować czy katalogować. Pewnie i przy okazji porządków jakieś spalił. Pewnie i zdarzyło się, że ktoś go podrobił.
Pod koniec życia zgorzkniał, czego przyczyną była i choroba i dolegliwości po przebytej operacji. Pracował jednak do końca- już siedząc lub leżąc. Miał zamiar się ożenić. O ile wiem, w tym końcowym okresie pomagał mu Leszek Dutka, Mieczysław Górowski oraz kobieta, z którą planował się ożenić, której jednak osobiście nie miałem okazji poznać.
.........................
Jerzy Panek
Mieczysław Górowski
013y
|