Prawie nikt nie wie, gdzie na Kazimierzu robi się jeszcze dzisiaj ręcznie prawdziwe landryny. Najstarsi Kazimierzanie drapią się z niedowierzaniem po głowie. Budynek jest szary i niepozorny. Zdradza go tylko dochodzący czasem smakowity zapach. Mieści się na Dajworze pod dziesiątym... Firmę założył Stanisław Orłowski mieszkający w Przeworsku, który praktyki cukiernicze pobierał w Wiedniu. Zakład do Krakowa przeniosła jego żona Paulina kupując w latach sześćdziesiątych ubiegłego już stulecia właśnie na Dajworze dawne... stajnie. Tu manufakturę cukierniczą uruchomił jej syn Henryk. Nigdy nie była to ciastkarnia, lecz cukiernia o lekko - jakbyśmy to powiedzieli - uprzemysłowionym profilu. Wyrabiano tu najlepsze w mieście suchary, prawdziwe wielobarwne galaretki do krojenia nożem. Były miętówki, cukierki ślazowe od kaszlu - wystawiane obowiązkowo w wielkich słojach w tzw. sklepach ogólnospożywczych, a bezpośrednio przed Świętem Zmarłych miodek turecki sprzedawany potem u bram cmentarnych oraz pianki konkurujące z wawelowskim "ptasim mleczkiem". Dzisiaj z tamtego przebogatego asortymentu zostały tylko kolorowe landryny. W 1991 roku - po śmierci Henryka Orłowskiego - firma przeszła w ręce jego córki Anny i jej męża Ryszarda Wiśniowskiego, kazimierzanina z urodzenia.
- Przyszedłem na świat w nieistniejącym już domu przy ulicy Kupa, później mieszkałem na Sebastiana, mój tato miał pracownię cholewkarską w budynku gdzie kończy się Szeroka i wąskim przesmykiem łączy się z Miodową. Tak że całe dzieciństwo spędziłem na Szerokiej, a później ożeniłem się na Dajworze - wspomina Ryszard Wiśniowski.
Dzisiaj produkcja jest już niestety coraz mniejsza, kurczy się sieć stałych odbiorców, coraz mniej jest małych sklepików, gdzie można kupić 15 deka mieszanych landryn odważanych na życzenie wprost z wielkich szklanych słoi. Właściciel stoi przed koniecznością przeniesienia produkcji na drugą stronę posesji. Zastanawia się też nad zmianą asortymentu, jako że rosnące koszty produkcji zbliżają się niebezpiecznie do cen zbytu. Być może to już ostatnie tygodnie produkcji landryn na Kazimierzu. Może to ostatni już dzwonek by ocalić ten kawałek Kazimierza od zapomnienia. A może któraś z kazimierskich kawiarni wprowadzi do swojej karty kawę a la Dajwór. Czarny, gorzki mocny wywar z palonych ziaren i dwie kolorowe, słodkie, niezwykle aromatyczne landryny ręcznej roboty dla kontrastu. Przybysze z całego świata, którzy tak chętnie odwiedzają Kazimierz czekają z utęsknieniem na jakąś lokalną specjalność. I słodkie suweniry.
Jacek Balcewicz ("Kazimierz")
|